poniedziałek, 23 września 2013

2. Co za dziewczyna...

Deszcz lał się strumieniami. 
Słońce było daleko schowane za grubą, ciemną warstwą chmur. I pomyśleć, że jest środek wiosny w jednym z najcieplejszych państw na świecie, w Kolumbii.

***

Miała być grzeczna, nie robić nic niedozwolonego i niebezpiecznego, ale wyszło jak zawsze...Kompletna rozpierducha! Korzystając z nieobecności rodziców, którzy pojechali na wycieczkę regeneracyjną do Indii, postanowiła "troszkę" się zabawić. Tak, troszkę, to dobre słowo. Godzina dwudziesta pierwsza, a sąsiedzi już dzwonili ze skargami kilkanaście razy, ale kto z obecnych na imprezie by się tym przejął? Tak właśnie myślałam...

***

Głośna muzyka, prochy, alkohol, ogólny burdel i chaos. Naćpani, pijani ludzie byli wszędzie, dosłownie! Nawet nie przeszkadzała im tak beznadziejna pogoda, bo skakali nago do basenu w ogrodzie i sikali po krzakach. Impreza niczym ta w "Projekt X"
-Widziałeś gdzieś Bibi?

Pytał zdenerwowany brunet chodząc po całym domu i zadając każdej napotkanej osobie to pytanie. Za każdym razem słyszał negatywną odpowiedź.
-Widziałaś Bibi?
Spytał się stojącej obok łazienki blondynki.
-Widziałam. W jej pokoju, ale to było sporo wcześniej, więc nie wiem czy jest tam nadal...
Odpowiedziała.
-Dzięki Inez.
Powiedział i jak najszybciej wbiegł na piętro wymijając stojących ludzi na schodach.
Delikatnie uchylił drzwi od sypialni.
-Bibi?
Powiedział niepewnie.
Pokój dość mały. Ogólnie dom nie jest jakoś specjalnie duży i unowocześniony, biorąc pod uwagę to, że mieszka tutaj rodzina Shakiry.
-Bibi śpisz?
Pytał zamykając za sobą jasne drzwi.
-Jestem naga, Carlos wyjdź!
Odpowiedziała mu wychylając głowę spod czarno-różowej kołdry.
-A co ty Bibi robisz? Nago? W łóżku?
Pytał zdziwiony stojąc kilka metrów od dziewczyny.
-A co ja mogę robić? Weź pomyśl czasem. Najlepiej za drzwiami.
Powiedziała wpatrując się na niego swoimi ciemnymi oczami, na które co chwile opadały kosmyki włosów.
-No przecież już nie raz widziałem Cię bez ubrania... Nie masz się czego wstydzić.
Nie miała ochoty dłużej się z nim droczyć. I tak zawsze musiało wyjść tak, jak ona chce.
-Carls...

Wyszeptała robiąc kocie oczy, po którym zawsze osiągała zamierzony cel. Po prostu była wtedy tak słodka i taka niewinna, że każdy szedł jej na ugodę.
-Dobra! Czekam na Ciebie w salonie. Pośpiesz się.
Mówił wychodząc powoli z pokoju. Po chwili zniknął już z pola widzenia Kolumbijki.
-Uff! Nareszcie sobie poszedł!
Powiedziała jakby do siebie odgarniając włosy z czoła.
-Już myślałam, że będzie się pchał do łóżka.
Dodała wstając i idąc w kierunku szafy z zamiarem ubrania się.
-A wyobrażasz sobie jego minę? Kładzie się do Ciebie do łóżka, a tam jakiś facet!
Powiedział wychylając głowę spor kołdry brunet.
-Tak!
Zaśmiała się.
-Byłaby epicka!
Dodała zakładając luźną bluzkę i legginsy.
-Ta, epicka. Ale Bibi słuchaj. Kolejny raz było bardzo blisko, a by nas nakrył! Nie myślisz, że powinniśmy bardziej uważać?
Mówił mężczyzna zakładając spodnie i koszulkę.
-Ojoj, mój Enrique się boi... Szybko spanikowałeś. Przerosło Cię to?
Pytała się podchodząc do niego i owijając ręce wokół jego szyi.
-Enrique się niczego nie boi! Po prostu uważam, że było by rozsądniej zachować większą ostrożność, bo jak tak dalej pójdzie, to się wszystkiego dowie...
Mówił kładąc ręce na jej biodrach.
-Wiesz, ja z tego powodu płakać nie będę.
Powiedziała od niechcenia i odsunęła się od bruneta.
-Pójdę do niego. Ty tutaj siedź jeszcze przez chwile.
Powiedziała i wyszła z pokoju zostawiając go samego.
Uwielbiała takie zabawy. Z Carlosem była już od ponad dwóch lat. Bez niego by nie przetrwała. Był jej "Aniołem Stróżem". Gdy miała mały kryzys. Nie miała gdzie mieszkać i za co żyć, on ją przygarnął i pokochał. A ona tak mu się odpłaca... Nigdy nie była z nim szczera. Od zawsze go okłamywała i zdradzała. Uważała, że tak będzie lepiej. Wiedziała, że on ją kocha, wiedziała też że zrobi dla niej wszystko. Więc czemu by tego nie wykorzystać? Skoro jest taki głupi i naiwny, to niech teraz cierpi. A co do Enrique... To tylko taka odskocznia od Carlosa. Nic poza tym.
Carlos tak jak powiedział, czekał na dziewczynę w salonie.
-No nareszcie!
Powiedział gdy tylko ją ujrzał.
-Wiem, bywa.
Odpowiedziała od niechcenia i upiła łyk drinka.
-Okeyy...
Powiedział przeciągając. Zauważył, że jest jakaś dziwna, ale wolał nie wypytywać się o szczegóły, chciał uniknąć kłótni.
-Bibi! Policja!
Usłyszała głos dochodzący z kuchni.
Zapanował kompletny chaos! Wszyscy zaczęli uciekać. Nie dość, że było już dawno po ciszy nocnej, to policja bez problemu znajdzie tutaj prochy. W końcu kuzyn Meberak to diler...
-Jak to policja?!
Wrzasnął Carlos, który przejął się bardziej niż sama Bibi.
-Spokojnie kotku... Zajmę się nimi. Ogarnij tylko szybko prochy ze stołu i też idź stąd. Zobaczymy się rano.
Powiedziała i gdy pomogła brunetowi sprzątnąć narkotyki i zamknęła za nim drzwi od tarasu podeszła do miejsca gdzie czekało już dwóch policjantów.
-Jakiś problem, pani władzo?
Zadała pytanie opierając się o futrynę.
-Dostałem zgłoszenie, że odbywa się tutaj bardzo głośna impreza. Mogę zajrzeć do środka?
-Oczywiście, proszę.
Odpowiedziała odsuwając się i zostawiając wolne miejsce dla policjantów.

Rozejrzeli się po domu. Wokół tylko butelki. Nic specjalnego.
-Sama to pani wypiła?
-Mam mocną głowę.
Odpowiedziała z uśmiechem opierając się o blat.
-Dobra, niech będzie. Proszę już tak nie hałasować i proszę pozdrowić siostrę.
-Pewnie, pozdrowię.
Odpowiedziała, gdy policjant trzymał już rękę na klamce od drzwi wyjściowej, aż tu nagle...
-Hej Bibi! Wciągasz ze mną?!
Usłyszeli krzyk mężczyzny schodzącego po schodach. Trzymał on w ręku woreczek z białym proszkiem.
-Co?!
Wrzasnął policjant. Enrique dopiero teraz go ujrzał. Stanął jak wryty na schodach nie wiedząc co ma powiedzieć ani co robić.
-Pójdziecie z nami!
Dodał i zabrał narkotyki, po czym zapiął kajdanki na rękach obojga i wyprowadził z domu. Nieźle się wpakowali...

***

Ile grozi za posiadanie narkotyków? Nie wiem, ale na pewno nie mało...
Mała, ciasna, szara cela z czymś na wzór muszli klozetowej i dwa łóżka. A właściwie stelaż i koc. Kraty zamiast drzwi i okien. Ciasne, ale własne, jak to mówią.
-Jezu, QueQue, ale ty jesteś głupi!
Wyleciała ni z tego ni z owego Bibi, siedząc na łóżku.
-Przypominam Maribel, że to ty policje wpuściłaś do domu, chodź wiedziałaś, że wszędzie jest pełno prochów.
Odpowiedział jej siedząc w kącie pod ścianą.
-Nie nazywaj mnie tak!

Krzyknęła przez zaciśnięte zęby na niego. Nienawidziła swojego imienia. Nienawidziła, gdy ktokolwiek ją tak nazywał. Enrique tylko opuścił głowę w dół i nic się nie odzywał.
-A najgorsze jest to, że zaraz do naszych starych zadzwonią, o ile jeszcze tego nie zrobili... I będę miała kłopoty...
Dodała, gdy już się nieco uspokoiła.
-Ty masz dobre nazwisko i bogatych starych. Wpłacą kaucję i wyjdziesz od razu. A ja? Ani grosza przy duszy, zresztą wiesz...
-Ale przecież Twoi rodzice mają kasę... Nie poręczą za Ciebie?
-Bibs, wiesz jak było, po co te głupie pytania?
Fakt. Rodzice Enrique wyrzekli się go. Wydziedziczyli i nie chcą mieć z nim nic wspólnego. Od ponad dwóch lat nie widział ich na oczy. Więc pieniędzy za nic w świecie nie dadzą.
-Panna Meberak! Jest pani wolna!
Usłyszeli głos policjantki stojącej przy ich celi. Ta już po chwili otworzyła kraty i zrobiła miejsce dla brunetki.
Cieszyła się, że nie musi tutaj dłużej siedzieć. Cieszyła się, że mimo wszystko rodzice za nią poręczyli. W sumie wiedziała, że tak będzie. Oni od zawsze chcieli mieć nieskazitelną reputację. Ich córka nie mogła siedzieć w więzieniu. Po prostu nie mogła.
Bibi miała już wychodzić w celi, gdy spojrzała na siedzącego na podłodze Enrique. Zrobiło jej się smutno na sercu, bo jakby nie było, przez niego tutaj siedzi.
-QueQue, nie bój się, wyciągnę Cię stąd. Wytrzymaj. Do jutra.
Powiedziała przytulając się do niego. Już po chwili stała na więziennym podwórku szukając swoich rodziców. Stali na parkingu.
-Teraz to przegięłaś moja panno!
Krzyknęła kobieta robiąc się cała czerwona.
-Zawiodłam się na Tobie! Co ty sobie myślałaś gówniaro!
Krzyczała na nią szarpiąc ją w stronę samochodu i wpychając ją do niego.
Mężczyzna siedzący za kierownicą, nawet słowem się nie odezwał. Gdy we troje siedzieli już w czarnym BMW ruszył w stronę domu.
-Maribel! Jeżeli myślisz, że i tym razem ujdzie Ci to na sucho, to się grubo mylisz!
Krzyczała na nią.
-Nie mów tak do mnie!
Odpowiedziała jej brunetka siedząca na tylnym siedzeniu.
-Nie mów tak do mnie?! Ty mi będziesz mówić, jak mam Cię nazywać?! Od kiedy mi wiadomo tak masz właśnie na imię Maribel i tak będę Cię nazywała, zrozumiałaś?!
Nie usłyszała odpowiedzi. Ona zawsze w takich sytuacjach się wyłącza i nikogo nie słucha...

***

-Zawiodłam się na Tobie!
Mówiła, gdy weszli do środka budynku.
Starszy mężczyzna usiadł na kanapie. Bibi stanęła przy schodach ,zaraz obok siedzącego ojca, a kobieta stała między nimi i cała czerwona wymachiwała rekami przeklinając co chwila pod nosem.
-Powtarzasz się.
Odpowiedziała jej przewracając oczami dziewczyna.
-Jak śmiesz tak do mnie mówić?! I patrz jaki syf zostawiłaś!
Krzyknęła wskazując ręką na salon. Ale chwila, chwila... Jest idealnie posprzątany, jak do możliwe?
-Kto to posprzątał?!
Krzyknęła raz jeszcze.
-Nie denerwuj się, zadzwoniłem do pani Susan, by posprzątała...
Powiedział niepewnie mężczyzna.
-William!
Krzyknęła na niego.
-To ona miała tutaj posprzątać! Ta, która nabrudziła!
Krzyknęła, że aż pies, który był w ogrodzie zaczął szczekać.
-Kochanie, chodź, uspokoisz się napijesz herbatki, odpoczniesz... Jesteś bardzo zdenerwowana, a nie ma na co.

Mówił mężczyzna, u którego już prawie nie było widać czarnych włosów, gdyż na jego głowie panował siwy kolor.
-Nie ma na co?! Nie ma na co?! Jak to nie ma na co?! Nasza córka, została złapana z narkotykami! Siedziała w więzieniu, zrobiła imprezę podczas naszej nieobecności, a ty mówisz, że nie ma na co?! Czy ty siebie słyszysz? Musieliśmy wpłacić na nią setki tysięcy euro, zepsuła nam wakacje, a ty mówisz, że nie ma na co?!
Krzyczała wymachując rękami.
-Och, chyba mam migrenę...
Powiedziała łapiąc się za głowę.
-Chodź Nidio, chodź...
Powiedział łapiąc w pasie swoją małżonkę i zaprowadził ją na piętro do ich sypialni.
Bibi całą tą kłótnie, która jakby nie była, była z jej powodu przesiedziała w swoim pokoju. Jej rodzice tak ją kochają, że nawet nie zauważyli kiedy zniknęła. Ciekawe, czy by zauważyli gdyby zniknęła. Ale tak na dobre... Bezpowrotnie...

***

Leżąc na łóżku, zdała sobie sprawę, że dłużej tutaj nie wytrzyma. Nie chodzi o miasto. Nie chodzi ani o Kolumbię, ani o Barranquillę. Po prostu nie wytrzyma dłużej ze swoimi rodzicami. Leżąc zastanawiała się gdzie było by jej lepiej. Gdzie mogłaby zamieszkać. Od zawsze fascynowała ją Wielka Brytania. Nigdy nie była w Londynie, a od zawsze o tym marzyła. Może teraz jest właściwy czas by spróbować swoich sił na całkiem obcej ziemi? Ale z drugiej strony, ona jest przyzwyczajona do ciepła. Do wiecznego lata, a tam? Większość roku pada deszcze i pogoda nie jest za wyborna. Ale cóż, dla chcącego nic trudnego.
Jej drugim wyborem jest mieszkanie u siostry, w Hiszpanii. Ale to jej się nie widzi... Jakby nie było, ona jest jej rodziną i gdy będzie "na jej utrzymaniu" to Shakira będzie jej matkowała. A ona przecież przed tym ucieka. Więc to ani trochę nie ma sensu. Jest też jeszcze jeden minus ewentualnej przeprowadzki do Barcelony. Ten chłopak... Ale z drugiej strony ma to też swoje plusy. Mało, ale przynajmniej nie będzie musiała wysłuchiwać wiecznych pretensji rodziców. Może to jest dobry pomysł?
W kuchni z kubkiem kawy w ręku siedziała Nidia, a obok niej siedział William patrząc się jej głęboko w oczy.
-I co robimy?
Spytał delikatnie.
-Z Maribel? Kotku, nie wiem...
Odpowiedziała robiąc smutną minę. Było jej bardzo ciężko. Zresztą tak samo jak jej mężowi. Oni bardzo kochali swoją córkę. Była tą młodszą, bardzo wyczekaną. Mimo to ona tego nie zauważa. Zawsze uważała się za gorszą, bo przyćmiewała ją sława Shakiry. Myślała, że przez to jest gorsza, a rodzice ją mniej kochają. Tak nie było. Teraz, gdy Shakira ma własne życie daleko od nich, tylko ona im została. A teraz układa się beznadziejnie...
-Może wyślemy ją do jakiejś szkoły z internatem?
Spytała.
-Żeby już do końca nas znienawidziła?
Odpowiedział jej mąż. Prawda. W tym momencie, to było chyba najgorsze rozwiązanie.
-To masz lepszy pomysł?
-Wiesz...
Zaczął.
-Skoro jej z nami jest tak źle...  To może wyślemy ją do Isabel?
-Co?! Nie dość, że jest nieznośna, to jeszcze mamy jej wakacje fundować?
Spytała się oburzona Nidia.
-Jakie wakacje, kochanie... Przecież ona nigdy nie lubiła tam jeździć. Gerard ją denerwuje, zresztą wiesz, z Isabel też nie są za bardzo blisko. Nie ma tam znajomych. Kompletnie nikogo nie zna. Tylko nasza córka, Milan i Gerard.  Dzieci ona też nie lubi Gerarda też, Milana widziała może trzy razy na oczy. Zresztą tak małe dzieci ją bardzo denerwują. Tam będzie tylko chodziła do szkoły. Zero imprez, zero znajomych. Zero kieszonkowych. Pomieszka tam pewien czas i zobaczysz, wróci do nas z płaczem. Będzie nas błagała, by zamieszkać z powrotem w domu...
Mówił.
-Może masz racje, ale czy Iss się na to zgodzi?
Telepatia czy co? Gdy tylko skończył to mówić, usłyszał sygnał telefonu komórkowego.
-Zaczekaj...
Powiedział i wstał z miejsca podchodząc do komórki.
-Halo? Kochanie? Właśnie o Tobie rozmawialiśmy! Jak się masz? Wszystko w porządku? Jak Milanek?

Pytał się odbierając komórkę.
-Dobrze. Wszystko dobrze poza jednym szczegółem...
Odpowiedziała.
-Poczekaj, dam na głośnik.
Dodał i przełączył na  funkcję głośnomówiącą.
-A o co chodzi? Bo my mamy do Ciebie małą prośbę, ale ty mów pierwsza słońce.
Dodał i wsłuchiwał się w głos córki. Nidia tylko siedziała z boku i przysłuchiwała się wszystkiemu.
-Bo wiesz tato, jesteśmy z Gerardem zabiegani. Teraz za niedługo mam krótką trasę, Geri ma treningi... Nie mamy kogo z Milanem zostawiać, a nie chcemy wynająć opiekunki, bo boimy się go z kimś obcym zostawić. I pomyśleliśmy sobie, że może Bibi by mogła? Chciałam najpierw do Was zadzwonić i w ogóle się spytać czy istnieje taka możliwość, bo wiem, że są z nią problemy...
Mówiła.
-Córeczko nasza kochana! Z nieba nam spadłaś! My właśnie rozmawialiśmy, że byśmy chcieli ją do Ciebie wysłać na pewien czas...
Dodała Nidia, która do tej pory siedziała cicho.
-Czyli się zgadzacie? Naprawdę? To świetnie! Kiedy mogłaby do Hiszpanii przylecieć?
-Wiesz, właśnie skończyła szkolę. Może nawet jutro!
Dodała.
-Jutro? Matko, jak ja Was kocham!
Mówiła podekscytowana Shakira to telefonu.
-Nawet nie wiecie, jak ona jest mi teraz potrzebna. To może w niedziele by przyjechała? My jej jutro pokój przyszykujemy.
Ta, super. Oni już o pokoju rozmawiają i w ogóle, a czy ktoś spytał się głównej zainteresowanej, czy ona w ogóle chce? No właśnie...
Rozmawiali jeszcze blisko godzinę. Nidia opowiedziała wszystko co działo się przez ostatni czas z Maribel. Nie omijając oczywiście wczorajszej imprezy. Shakiry to nie ruszyło. Dobrze pamięta, jak sama tak się zachowywała. Ona miała o tyle lepiej, że nie mieszkała z rodzicami, oni do dziś o niczym nie wiedzą...
Ustalili szczegóły. Shakira miała przesłać bilety na popołudniowy lot w niedziele, a Gerard miał ją odebrać z lotniska. William z Nidią powiedzieli jej wszystko, na co ma jej pozwalać  a na co nie. Ale mówić to oni sobie mogą, ona zrobi i tak jak będzie uważała...
-Dobrze kotku, ty idź załatwiać wszystko my pójdziemy do Maribel. Pewnie zadowolona nie będzie z tego pomysłu, ale my już zrobimy wszystko, by w niedziele wsiadła do tego samolotu.
-Dobrze, my też już niedługo się zobaczymy. Wkrótce odwiedzimy Was w Kolumbii. Cześć, kocham Was.
Powiedziała i odłożyła komórkę.
-Widzisz jak nam się poszczęściło?
Zaczęła zadowolona Nidia.
-Poczekaj, poczekaj... Niech jeszcze Bibi się zgodzi...
Odpowiedział jej mąż i wstał z krzesła. Razem udali się do pokoju ich młodszej córki.
-Bibi, możemy wejść?
Powiedział William, który wszedł pierwszy. Ojciec od zawsze był bliższy sercu dziewczyny niż matka. Matka zawsze była zajęta kierowaniem kariery Shakiry. Nie zauważała Bibi, dla niej na prawdę Isabel była tą lepszą, zdolniejszą córką. Z Willem było inaczej. On kochał równo swoje córki. Z czasem nawet bardziej tą młodszą. Po prostu, gdy Shakira miała koncerty, a Nidia jeździła praktycznie na każdy, to on siedział z małą Maribel i się nią zajmował. On zawsze potrafił ją wysłuchać i pocieszyć. Nie to co Nidia... Były bardzo daleko od siebie.
-Ty możesz, ona nie.
Odpowiedziała twardym tonem głosu Bibi spoglądając na ojca.
-Ja Ci dam gówniaro!
Wrzasnęła Nidia i już chciała rzucić wiązankę bardzo ładnych słów na córkę, gdy powstrzymał ją Will.
-Kochanie, zejdź na dół ja to załatwię...
Powiedział i "delikatnie" wypchał żonę z pokoju zamykając drzwi. Ta nie byłaby sobą, gdyby nie stanęła pod drzwiami z uchem przystawionym do nich.
-Jak się masz?
Spytał siadając obok niej.
-Dobrze. Dziękuję, ze mnie wyciągnęliście.
-Kotku, nie ma sprawy. Jesteś naszą kochaną córcią dla Ciebie wszystko.
-Tak, szkoda tylko, że tylko ty tak myślisz...

Powiedziała siadając na łóżku obok ojca.
-To nie tak... Wiesz jaka matka jest. Ona Cię kocha, ale na swój sposób.
-Wiem, przepraszam. Tato, mam pytanie...
Zaczęła.
-Dobrze, ale najpierw ja. Posłuchaj, ale się nie wściekaj, dobrze?
Kiwnęła tylko niepewnie głową w górę i dół.
-Myśleliśmy z mamą, co by teraz było dla Ciebie dobre. Bo wielu sprzeczkach doszliśmy do wniosku, że powinnaś od nas odpocząć. W Hiszpanii, u siostry.
Powiedział i niepewnie spojrzał na córkę.
Ta tylko otworzyła usta ze zdziwienia, a w jej oczach pojawiły się iskierki.
-Dziękuję. Dziękuję, ze nie internat!
Powiedziała i przytuliła się do ojca. Takiej reakcji się nie spodziewał. Każdej, ale nie takiej.
-To kiedy mogę tam jechać?
Pytała nadal ściskając ciało ojca.
-W jutro po południu masz samolot. Wszystko jest już załatwione, możesz się spakować.
Odpowiedział i wstał z łóżka kierując się do wyjścia.
-Dzięki tato.
Powiedziała, gdy już naciskał klamkę od drzwi.
-Proszę Bibi.
Odpowiedział ze szczerym uśmiechem na twarzy.
Uwielbiała swojego tatę. Za całokształt, a szczególności za to, że nie nazywał jej Maribel. Dobrze wiedział jak tego nienawidzi i nie chciał by się denerwowała.
-A, tato... Mam jeszcze małą prośbę. Tylko nie mów mamie, ok?
Spytała niepewnie.
-Tak?
-Bo Enrique... Mógłbyś? Oddam Ci wszystko co do grosza! Obiecuję! Ale on przeze mnie tam siedzi... Pomożesz mu?
-Bibi...
Powiedział błagalnie patrząc na córkę.
-Nie martw się. Tylko pakuj się, jutro odlatujesz.
Powiedział i wyszedł z pokoju.

***

Znów jej wszystko uszło na sucho. Zawsze gdy narozrabia, dostaje jeszcze za to nagrodę. Nie dość, że siedziała przez jedną noc w więzieniu, rozwaliła cały dom, to jeszcze jedzie na całe wakacje do Hiszpanii, czego chcieć więcej? Tylko ona jeszcze nie wie, co będzie musiała tam robić... Już Shakira jej coś wymyśli...


~~~~~~~~~~*~~~~~~~~~~

No :D
I drugi za nami.
Właściwie to nie wiem co mam tutaj napisać ... ;/
Mam nadzieję, że się podoba ^^.

poniedziałek, 16 września 2013

I. Witajcie w rodzinie Pique

Zacznijmy od tego, że nie tak łatwo jest zmienić człowieka. Nie, sorry, złe stwierdzenie. Jest cholernie trudno go zmienić!
Z Nią było tak samo, jej się nie dało zmienić. Na lepsze rzecz biorąc. Ale może za bardzo namieszałam... Wyprostujmy więc.
Ona, tak Ją będziemy nazywać, gdyż nienawidzi swojego imienia. Zaczynajmy.
Co by o Niej nie powiedzieć, jest źle. Bardzo źle. Szczerze? To ma bardzo mało pozytywnych cech... Ale postaram się je wypisać, choć łatwo nie będzie...
Po pierwsze Jej największym pozytywem jest to, że nie odpuszcza. Nigdy. Zawsze dąży do celu, nawet jak wiele ludzi przy tym cierpi i tak postawi na swoim. Jest bardzo sumienna i odpowiedzialna. Gdy trzeba, myśli bardzo racjonalnie. To już nie raz uratowało jej tyłek.

Po drugie, potrafi walczyć o ludzi, na których jej zależy. Jest ich garstka, malutka garstka, ale nie liczy się ilość, a jakość. Przyjaciół dobiera bardzo starannie i mało kto może liczyć na to miano z Jej strony. Ale dzięki temu, że jest ich tak mało, wie, że są to prawdziwi przyjaciele, na dobre i złe, którzy zawsze pomogą.
Kolejny pozytyw... I robią się schodki, gdyż strasznie mało ich ma... Uśmiech! On nigdy nie schodzi z Jej twarzy. Zawsze jest uśmiechnięta, może rzadko jest to prawdziwy, szczery uśmiech, częściej szatański i zły, ale jest.
Skoro już jesteśmy przy twarzy... Jej wielkim pozytywem jest wygląd zewnętrzny. Jej wielkie czarne oczy są magnesem na płeć przeciwną. Do tego dochodzi burza loków. Idealnie zbudowane ciało sprawia, że jest znienawidzona przez wszystkie koleżanki. Ale ona się tym nie przejmuje. Nauczyła się, żeby nie przejmować się opinią innych. Kiedyś, gdy jeszcze nie była taka jak teraz, bardzo przejmowała się słowami innych na swój temat. Miała wiele kompleksów. Jej największym były brzydkie, krzywe zęby. Przez nie w ogóle się nie uśmiechała, bo ktoś jej kiedyś powiedział, że ma zęby jak koń. Wyobraź sobie, jak musiało się czuć jedenastoletnie dziecko po takich słowach... Wszystko się zmieniło, gdy zaczęła nosić aparat na zęby. Przekonała ją do tego najważniejsza osoba w jej życiu. Gdyby nie ona, pewnie do dziś wstydziłaby się swojego wyglądu... Teraz czuje i jest piękna. W sumie to Ona zawsze była, tylko musiała to dojrzeć...
No to teraz jej negatywy. Przygotujcie się, będzie dużo.
Po pierwsze cięty język. Nigdy nie przemyśli, co chce powiedzieć. A mówi bardzo dużo i bardzo nieodpowiednie rzeczy. Po prostu mówi wszystko co akurat ślina jej na język przyniesie. Nie zastanowi się nad tym wcześniej. Po prostu mówi. A, że z natury nie jest miłą osobą, to na każdym kroku obraża ludzi. W różny sposób. Często robi to zamierzanie. Po prostu chce kogoś obrazić i to robi. Ale tak się do tego przyzwyczaiła, tak ten nawyk wszedł w Jej umysł, że robi to nawet niespostrzeżenie. Nie raz zdarzało jej się tak, że rozmawia z kimś o różnych rzeczach. Miła, kulturalna rozmowa. A ona nagle wylatuje z jakimś głupim tekstem, przez co ta druga osoba śmiertelnie się na nią obraża. A ona ma taką dumę, że przecież nie przeprosi. Nigdy nie przeprasza, nawet jak wie, że to Jej wina.

Uważa siebie za najlepszą. Ale to nie zawsze jest negatyw. Po prostu zna swoją wartość i nie da sobą pomiatać. Mimo to, często poniża ludzi i patrzy na nich z góry. Ale robi tylko tak w stosunku do osób, których nie lubi, albo którzy kiedyś jej coś zrobili. Właśnie!
Ona nigdy nie zapomina. NIGDY! Na zawsze zapadają w Jej pamięć wszystkie wyrządzone Jej krzywdy. Po prostu Ona nie chce zapomnieć. Mało to, zawsze się mści za wyrządzone Jej krzywdy. Taka już jest.
Kolejny negatyw to to, że po prostu jest wredna. Czasem jednym słowem potrafi zniechęcić do siebie ludzi. Nawet czasem w stosunku do przyjaciół tak się zachowuje. Ale oni znają już Ja na tyle, że wiedzą, że ona po prostu tak ma.
Ona taka jest i już się nie zmieni, chociaż już wielu próbowało.
A jej największy negatyw to to... Że po prostu kłamie. Tak, kłamie. Jej motto życiowe to "Dzień bez kłamstwa, to dzień stracony". Ale nie jest tak, że okłamuje wszystkich i na każdym kroku, nie... Po prostu... Ona nie mówi całej prawdy. Tak, najlepsze wytłumaczenie. Nie jest szczera ze swoimi uczuciami. Nikt nie może być pewny, co tak naprawdę do niego czuje. Oprócz dwóch osób. Ich kocha prawdziwie, ale nigdy im tego nie powiedziała i im tego nie powie... Bo przecież nie złamie swojej złej skorupy, którą tworzyła od lat...
Dobra, wystarczy. O kolejnych negatywach dowiecie się wkrótce, oj będzie ich dużo, będzie.
Ale nie myślcie, że to jakiś potwór jest! Nie... Ona ma po prostu taki styl bycia i się nie zmieni, chyba...

***

Był słoneczny, wiosenny dzień. Słońce wysoko zawieszone nad głowami ludzi kroczących po barcelońskich uliczkach. Dzień idealny na spacery i wypoczywanie na świeżym powietrzu.
W dwupiętrowym domu panowała kompletna cisza. Było słychać tylko cicho lecącą muzykę w kuchni i pluskające rybki w akwarium, które stały na stoliku przy schodach. Jak to jest możliwe, by w tym domu było tak cicho? Czyżby wszyscy poumierali? Nie, nic z tych rzeczy. Gerard odsypia po wczorajszym meczu, a Shakira nie chcąc mu przeszkadzać wzięła ich syna i poszła na zakupy. Ona po prostu uwielbia wydawać pieniądze!

 Uwielbia kupować cały czas nowe rzeczy i obdarowywać nimi najbliższych. Ale nie tylko. Ona ma tak dobre serce, że raz w miesiącu jeździ do różnych sklepów, kupuje wszystko co jej się rzuci w oczy i przekazuje to swojej fundacji w Kolumbii. Ona nie przeżyła by jednego dnia bez pomocy drugiej osobie. Po prostu ma tak dobre serce, że chce tą miłość przekazać jak najszerszemu gronu.
-No, Milan podoba Ci się ten zestaw?
Powiedziała i pokazała siedzącemu synowi w wózku komplet: krótkie czerwone spodenki i zółta bluzka.
-Czy może wolisz ten?
Dopowiedziała i tym razem wskazała na ten sam zestaw tylko inny zestaw kolorów, a mianowicie: zielone spodenki i biała bluzka.
-No, Miluś, które wybierasz?
Mówiła, a Milan tylko wpatrywał się w nią swoimi ciemnymi oczami u szczerzył dwa ząbki, które niedawno mu urosły.
-Dwa chcesz? Dobrze, kupimy dwa.
Powiedziała i zadowolona wrzuciła ciuchy do koszyka. Gdy szła do kasy do koszyka wpadły również buty dla Milana, kilka zabawek i czapka z daszkiem. Bo przecież musi skompletować cały zestaw.

***
Jak dobrze jest czasem położyć się, zasnąć i spać wiedząc, że nie trzeba nic robić. A później wstać wypoczętym i chętnym do życia. No po prostu jest wtedy idealnie!
Gerard obudził się z uśmiechem na twarzy. Był szczęśliwy i wypoczęty jak nigdy. Świadomość wczorajszego wygranego meczu tylko się do tego dopisywała.
Wstając z łóżka otworzył drzwi balkonowe, by sypialnia się przewietrzyła. Założył spodnie jeansowe i czerwoną koszulkę, po czym poprawił fryzurę i zszedł po drewnianych jasnych schodach na parter.
Gdy tylko wszedł do kuchni, zobaczył kartkę wiszącą na lodówce.
<. Jak się spało? Mam nadzieję, że odpocząłeś. Wzięłam Milana i poszliśmy na zakupy. Jak wrócę to musimy porozmawiać, pamiętasz o czym? Kocham Cię, mój ty Robaczku .>
I znów szczery uśmiech pojawił się na jego twarzy. Zawsze pojawiał się, gdy chociaż pomyślał o swojej żonie. Już niedługo będzie rok, jak wzięli ślub. Są ze sobą bardzo szczęśliwi i oboje mieli nadzieje, że będzie to trwało jak najdłużej. Oni byli po prostu od siebie uzależnieni.
Zrobił sobie szybką sałatkę z makaronu i pomidorów z sosem vinaigrette i usiadł w salonie przed telewizorem. Rozkoszował się smakiem przygotowanej potrawy i oglądał wiadomości.
Gdy już położył nogi na ławie i podłożył poduszkę pod głowę, czuł się jak w niebie. Było mu tak wygodnie... Ale zawsze wszystko co dobre, szybko się kończy... Tak też było i tym razem. Z błogiego odpoczynku wyrwał go dzwonek do drzwi.
-Shakira! Naucz się brać klucze od domu!
Krzyknął i leniwie podniósł się z kanapy podchodząc do białych drzwi wejściowych.
Po ich otworzeniu ujrzał tańczącego niczym Shakira w teledysku do "Waka Waka" Cesca Fabregasa
-Ja nie Shakira, ale jeśli pożyczysz mi na dziś swój samochód mogę być nawet Królewną Śnieżką!
Powiedział zadowolony Fabregas cały czas tańcząc.
-Chyba zaraz dam Ci zatrute jabłko żebyś się zamknął.

Dodał i zostawiając otwarte drzwi wszedł do środka i znów usiadł na kanapie. Fabs, bywał w domu Pique tak często, że był jak niczym czwarty domownik. Bez skrępowania wszedł w głąb domu i wyciągnął z lodówki puszkę Pepsi, po czym usiadł obok Pique na kanapie.
-I jak?
Zaczął.
-Co jak?
-Pożyczysz?
-Co?
Nie ma to jak kreatywna rozmowa...
-Pique baranie... Samochód. Na dziś do jutra, w porywał na dwa dni.
-Kluczyki na półce przy szafie w przedpokoju. Tylko jest jedno ale!
Powiedział lekko unosząc głos, gdy Fabregas już prawie pobiegł po kluczyki.
-Bak ma być pełen!
-Oczywiście! Dzięki mordo ty moja!
Powiedział zadowolony i po pocałowaniu przyjaciela w czoło pobiegł po kluczyki.
Gerard i Cesc znają się praktycznie całe życie. Są dla siebie jak bracia. Teraz gdy mieszkają obok siebie i grają w tej samej drużynie są ze sobą jeszcze bliżej. Oboje bardzo spełnieni i szczęśliwi. Czego chcieć więcej? A, jest jedna taka rzecz... Ale o tym później...

***

Fabregas samochód pożyczył. Taki bogaty, a nie stać go na własny? Nie, nie w tym rzecz. Chodzi o to, że Pique ma rodzinny samochód. W sam raz na rodzinę Fabregasa, która jest dość duża.
I znów ma spokój... Znów może rozkoszować się tą wspaniałą chwilą... Ale znów nie trwała ona długo.
-No oczywiście skarbie! Oczywiście, że Ci pomogę, dziś o osiemnastej? Dobrze, będę. Do zobaczenia kochana!
Mówiła zadowolona Shakira trzymając w jednej ręce telefon i kilka toreb, a w drugiej Milana, nogą popychała dodatkowe torby z zakupami.
-Nie, nie ma problemu, Gerard zajmie się małym, już się zgodził.
Mówiła zamykając za sobą drzwi. Pique tylko siedział i się jej przyglądał.
-Dobrze, dobrze. Do zobaczenia później. Pa kochana!
Powiedziała i odłożyła telefon, po czym położyła syna na podłogę.
-Pomożesz mi, czy będziesz tak leżał do góry brzuchem?
Powiedziała i założyła ręce na biodra.
-Już idę...
Zawsze się zgadzał na wszystko co powiedziała, po prostu zawsze.
-Zanieś torby na górę, ja nakarmię Milana.
Powiedziała ze szczerym uśmiechem i wzięła syna na ręce, po czym udała się do kuchni.
Biedny Geri... Żona nakupowała ciuchów, a on musi to nosić... Cóż, taka rola mężczyzny.
-No, Mili, jemy.
Powiedziała po położeniu miseczki z zupka na foteliku, w którym siedział Milan. Sama wzięła jabłko z szafki i ugryzła.
-O czym chciałaś porozmawiać?
Zaczął Gerard, gdy tylko wszedł do kuchni.
-Wiesz przecież... O opiekunce dla Milana. Ale to za chwilę. Zostaniesz dziś z Milanem wieczorem, ja jadę do Vanessy.
-Do niej? Po co?
-Wiesz, takie babskie sprawy. Wrócę jak najszybciej. Zajmiesz się nim?
-No oczywiście, że się zajmę. Baw się dobrze.
Powiedział i przytulił najważniejszą kobietę w swoim życiu.
-Ale co z tą opiekunką?

Dodał.
-No właśnie... Ja mam teraz dwutygodniową trasę... Cały czas w drodze. Zresztą wiesz. Ty masz mecze...
-Wiem... To kogo proponujesz?
-Na pewno nie pozwolę obcej osobie zajmować się moim dzieckiem! W życiu! Już wolałabym wziąć go ze sobą. Może Twoja mama?
Spytała niepewnie.
-Nie, odpada... Wiesz, ma chore stawy nie da rady uganiać się za małym... A Twoja?
-W Kolumbii jest. Nie chce jej przemęczać...
I zapadła niezręczna cisza. Każde z nich myślało i szukała godnej opiekunki dla ich syna.
-Iniesta miał kiedyś opiekunkę dla Valeri, mówił że była w porządku.
-Pytałam już o nią Annę. Ma teraz własne dziecko, odpada...
I znów cisza.
-Geri...
Zaczęła i delikatnie przegryzła dolną wargę. Pique bardzo, bardzo dobrze znał tą minę. Aż za dobrze.
-Coś ty znowu wymyśliła?
-A moja siostra?

Dopowiedziała nieśmiało.
-Kto?! Ona?! Serio mówisz?!
-No przecież da sobie radę. Jest odpowiedzialna. Daj jej szansę.
-Tak, odpowiedzialna. Pamiętam, jak byliśmy u Twojej rodziny na wakacje. Jak wyprowadzała nam psa. Najpierw go zgubiła, a później przez nią wpadł pod koła. Nie, dzięki, dziecka jej nie zostawię.
-Gerard! To było dawno! Ostatnio jak była u nas, aż zakochała się w Milanie! Daj jej szanse...
-Kotku, powtarzasz się.
-Gerard! No dobra, a masz lepsze rozwiązanie? Kogo proponujesz?
I znów zapadła cisza. Shakira już wiedziała, że dopięła swego. Gerard wiedział, że już przegrał. Jak zwykle.

***

No dobra, Gerard ubłagany, teraz cięższa część planu. Trzeba przekonać do tego pomysłu umówioną opiekunkę. Ma tak ciężki charakter, że w ogóle nie zdziwiłabym się, gdyby odmówiła. Ale przecież Milan to taki słodziak, że jak mu odmówić, no jak?